top of page

Nie jedźcie do Polski, jeśli absolutnie nie musicie.

W czasach obecnych - w dobie trzeciej fali koronawirusa podróże to jedna z najmnie polecanych rozrywek. Jeśli jednak bardzo chcielibyście pojechać do Polski, posłuchajcie mojej historii, to pewnie Wam się odechce.



Z uwagi na to, że rządy większości krajów robią wszystko, żeby nas zniechęcić do podróżowania, z pewnością i ja siedziałabym grzecznie w Norwegii, gdyby nie fakt, że pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani z TVP i zaprosiła do udziału w programie Szansa na Sukces. No coż, takich propozycji się nie odrzuca, więc zgodziłam się na to żeby wziąć udział programie. A że data nagrania przypadała za 3 tygodnie od rozmowy z panią z TV, pośpiesznie spakowałam walizki i postanowiłam - ”Jadę!”.

Ponieważ mam własne auto, pomyślałam, że bezpieczniej jest jechać niż lecieć, bo przynajmniej mam pewność, że nie złapię Covida po drodze i będzie po programie, a żeby było jeszcze bezpieczniej postanowiłam zrezygnować z promu między Szwecją a Polską i wybrałam drogę lądową. Droga to długa, ale za to bardzo piękna, z niesamowitymi widokami na długim moście łączącym dwa morskie brzegi między duńską stolicą a szwedzkim Malmo. Z pewnością warto zobaczyć, ale może nie koniecznie w czasach korony.

Podróż do Polski minęła spokojnie i bez przygód, mimo że z Oslo do Warszawy tą trasą to

około 17 godzin jazdy, ale pogoda jak na początek stycznia dopisała, więc udało się dotrzeć

do Warszawy. W tamtym czasie było akurat niezbyt wiele zachorowań więc i reguły były

mniej restrykcyjne, ale niestety z czasem nasza rzeczywistość po raz kolejny zaczęła się

zmieniać. Wraz z pojawieniem się nowych mutacji wirusa w Europie i w Norwegii, i wraz ze

wzrostem zachorowań w dniu 29 stycznia Norwegia podjęła decyzję o zamknięciu granic.

Wiadomość ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba - nie byłam gotowa na powrót do

Norwegii, bo jeszcze byłam w trakcie nagrań, a tu nagle taka sytuacja.


Ponieważ jestem szczęśliwym posiadaczem numeru D, czyli stałego numeru personalnego i

mieszkam w Norwegii od 15 lat, pomyślałam, że nie powinno być probelmu z powrotem, ale

ziarno wątpliwości i tak zostało zasiane w moim umyśle. Szczególnie że poszukując informacji

na ten temat okazało się, że każdy mówi co innego i tak na prawdę nikt nic do końca nie jest

w stanie powiedzieć. Czyli klasyka gatunku – chaos po wprowadzniu nowych przepisów.

Dowiedziałam się między innymi, że żeby bezproblemowo wjechać do Norwegii należy nie

tylko posiadać numer stały numer personalny, ale również należy udowodnić, że się mieszka

w Norwegii, czyli mieć ze sobą Bosattatest, Którego oczywiście nie miałam. Nie miał go też

kolega, z którym razem planowaliśmy wracać moim autem.

Atest takowy można uzyskać od Skattetaten po wcześniejszym osobistym stawieniu się na

policję w Norwegii oraz zaświedczenie przeprowadzki z kraju rodzimego do Norwegii. Można

to załatwić wyłącznie osobiście – a to w naszym przypadku oczywiście było niewykonalne. No

cóż, któż by mógł wiedzieć, że takie obostrzenia zostaną nagle wprowadzone, akurat w tym

momencie, kiedy właśnie będziemy w Polsce.



Jednak zasięgnąłwszy informacji to tu, to tam ustaliliśmy, że nie powinno być problemem, z

naszym powrotem do Norwegii. Postanowiliśmy więc spróbować.

Planowaliśmy w drodze powrotnej powtórzyć nasz rajd przez Niemcy, Danię, Szwecję do

Norwegii, dowiedzieliśmy się jednak, że w międzyczasie Szwecja zdecydowała się na

zamknięcie granicy z Norwegią... Kolejny zwrot akcji! No cóż, jest możliwość dojechać na

samą północ Danii do Hirtshals i stamtąd wziąć już bezpośredni prom do Norwegii, do Larvik,

więc zdecydowaliśmy się na tą opcję.

Prom ten płynie dwa razy na dobę – w południe i o 22:30. W związku z tym, że doczytaliśmy

się, że aby przekroczyć jakąkolwiek granicę potrzebujemy zaprezentować na niej test na

Covid, wykonany nie wcześniej niż 24 godziny przed przyjazdem, nie było innej opcji jak tylko

cyrklować na nocną edycję tego promu.

Wypełniliśmy on line dokumenty zgłaszające naszą podróż do Norwegii, które obecnie są

wymagane. Podaliśmy datę podróży, nasze dane osobow, miejsce odbywania kwarantanny

po przyjeździe oraz dane pracodawcy.

Późnym wieczorem (jak najpóźniej) wykonaliśmy grzecznie test na Covid w Lublinie i o

godzienie 2 nad ranem dnia następnego wyruszyliśmy w drogę. Z duszą na ramieniu

oczywiście, bo nie wiedzieliśmy jakie niespodzianki mogą nas spotkać na kolejnych granicach

i jakich to dokumentów jeszcze nie mamy, a które mieć powinniśmy itp.

Droga przez polską krainę minęła stosunkowo bez problemów, choć doświadczyliśmy tego

dnia wszyskich możliwych pór roku od śnieżycy i marznącej mżawki do pięknej wiosennej

pogody o temperatury plus 10 przy granicy niemieckiej. Sama granica z Niemcami – jakby nie

istniała – nikt nas nie zatrzymał, nie testował, nie pytał o nic. Ok – to jedną mamy już za

sobą.


Na granicy niemieckiej z Danią zatrzymał nas młody chłopak z Sivilforsvaret i pytał gdzie i po

co zmierzamy. Sprawdził paszporty uśmiechnął się spod maski – nawet nie spytał o nasz test

na Covida, o który tak dzielnie walczyliśmy w Lublinie. Zapytałam więc ja, czy nie zechciałby,

czy też nie powinien zobaczyć naszego testu? Lekko przestraszony odpowiedział, że tak,

rzeczywiście – zapomniał biedaczyna o takim szczególe, o którym trąbią na wszystkich

rządowych stronach wszystkich krajów. Rozbawiło nas to tylko, cóż rzecz ludzka zapomnieć...

Zimową porą wyspiarska Dania znana jest z gęstej mlecznej mgły i taka to mgla towarzyszyła

nam przez całą rozciągłość tego płaskiego jak naleśnik kraju. W końcu dojechaliśmy do

Hirtshals, dochodziła już 21, więc mieliśmy jeszcze póltorej godziny do odpłynięcia promu – i

cale szczęście! Bo pani w okienku przy bramce promowej zaczęła z nami rozmowę ”na ostro”

– po co i gdzie jedziemy i dlaczego? Pytała nas jakie są nasze związki z Norwegią? Gdzie są

nasze dokumenty potwierdzające naszą przynależność do Norwegii? I dlaczego ich nie

mamy? Odpowiedzieliśmy, że nowe przepisy zostały wprowadzone w życie podczas naszego

pobytu w Polsce, więc nie mieliśmy szans mieć przy sobie wszystkich należnych

dokumentów, bo kiedy wyjeżdżaliśmy sytuacja nie zapowiadała takich zmian. Zapytała nas

co nas łączy z Norwegią, więc odpowiedzieliśmy, że praca, mieszkanie, rodzina itp.



Na pytanie gdzie mam akt ślubu z Norwegiem, odpowiedziałam jej, że oczywiście od 15 lat

zawsze go wożę ze sobą w każdą podróż w kieszeni, żeby koniecznie się nim pochwalić na

granicy... i myślę że pani w końcu zrozumiała absurd tej sytuacji i mój sarkazm. W pewnym

momencie otwarcie stwierdziła, że w takim razie nie popłyniemy... CO?? DLACZEGO?

Jak to możliwe? Ano, nie mamy odpowiednich dokumentów w wersji papierowej, a ona nie

może tego sprawdzić w systemie i koniec. Nie wiedziałam, że nagle cofnęliśmy się o

kilkadziesiąt lat do epoki papierowych dokumentów, ale okazało się że tak to obecnie

wygląda. Mimo, że była służbistką i ostrą babką w jednym dała nam ostatnią szansę i okienko

nadziei. Wysłała nas do biura na terminalu promowym i powiedziała, że jeśli uzyskamy od

nich potwierdzenie, że możemy przekroczyć granicę z Norwegią, to ona też nas wpuści na

prom...

Zaczęłam już panikować. Czas się kurczył, a my jeździliśmy po terminalu szukając słynnego

biura – naszej ostatniej deski ratunku. Zneleźliśmy – monumentaly budynek totalnie

opustoszały w środku nocy. Weszliśmy na drugie piętro i poczuliśmy się jakbyśmy się cofnęli

w czasie o jakieś 30 lat. Do czasów kiedy Polska nie była w EU, kiedy na granicy trzeba było

dwoić się i troić i udowadniać, że się nie jest wielbłądem, przestępcą, przemytnikiem itp.

W biurze przywitała nas policja i starsza pani z owego biura. Sesja pytań się powtórzyła, tym

razem w bardziej przyjaznym wydaniu starszej pani. Wyznaliśmy że nie mamy żadnych

dokumentów potwierdzających naszą niewinność, bo cała sytuacja ze zmianą przepisów

zoaskoczyła nas w Polsce, więc byliśmy bez szans. W międzyczasie mój mąż, a jednocześnie

szef kolegi z którym podróżowałam przesłał nam nasze umowy o pracę, potwierdzenia

zarobków, akty ślubów i wszystko co tylko się dało przesłać na maila. Pan policjant zwinął

nasze paszporty i zniknął w odmętach biura.

Wszystko to trwało dość długą chwilę, a poziom adrenaliny wzrastał, bo czas odpłynięcia

promu niebezpiecznie się przybliżał.


W końcu... Pan policjant, wprowadziwszy nasze dane do komputerów, rejestrow itp

stwierdził, że jesteśmy godni wjechania do Norwegii! Ufff....

No to teraz wracamy do pani z okienka. Z odpowiednim potwierdzeniem od pani starszej i

policjanta, z opłaconym biletem gonimy przez terminal, żeby w ostatniej chwili ujrzeć w

końcu uśmiech na jej twarzy i dostać kartę wjazdu na prom.

Na marginesie dodam, że znowu nikt nas nie spytał o nasz słynny test na Covid z Polski!

Właśnie minęła dwudziesta godzina naszej podróży – wjeżdżamy na prom, jesteśmy

przemarznięci i bardzo zmęczeni, marzymy tylko o jednym, żeby wyciągnąć się w ciepłej

kabinie i przespać choć te 4 godzinki, bo tyle płynie nasz prom.

Niestety i tutaj czeka nas niemiła niespodzianka, wszystkie kabiny na tym promie są

zarezerwowane dla kierowców TIRów. Jest nas może z 10 samochodów osobowych a reszta

cały prom to TIRowcy. Nie mamy szans na kabinę. Fotele lotnicze na promie nieczynne.

Wszędzie są znaczki że nie można spać. Widzę jednak, że obsługa promu przymyka na to oko

i że ludzie – ci z tych dziesięciu osobówek próbują to tu to tam się gdzieś ulokować i


wyciągnąć na chwilę nogi. Tak robimy i my. Eleganccy panstwo, czywiście kompletnie nie

przygotowani do takiego noclegu, czujemy się trochę jak bezdomni robiąc sobie poduszki z

torebki i plecaka i przykrywając się kurtkami myślimy sobie – już dawno człowiek takiego

hard coru nie przeżywał.

Udaje nam się zdrzemnąć trochę – cały czas oczywiście w maseczkach na twarzy – bo na

promie obowiązuje maska o każdej porze dnia i nocy. Jest 2:30 w nocy kiedy dopływamy do

wybrzeży Norwegii. Zjeżdzamy z promu zziębnięci, bardzo zmęczeni – jedziemy już równe 24

godziny.


Na lądzie czeka na nas kontrola celna i standardowe pytania o alkohol, narkotyki itp – nie

mamy, więc jedziemy na test na Covida.

Stoimy na mrozie, pada śnieg i czekamy aż przyjdzie nasza kolejka na test. Wszyscy są

bardzo mili, ale to nie pomaga w tym zmęczeniu. Mamy już dość.

Tym razem rzeczywiście musimy pokazać nasz test z Polski, ale na szczęście już nikt nas nie

pyta o dokumenty potwierdzające naszą przynależność do norweskiej ziemi. Owszem

pokazujemy paszporty, odpowiadamy na pytania: po co, gdzie, dlaczego i co robimy w

Norwegii, ale widocznie albo wierzą nam na słowo, albo Duńczycy przesłali im już swoją

ekspertyzę, więc nie powtarza się już ten taniec, który mieliśmy po duńskiej stronie.

Doświadczenie testu na Covida jest jak zwykle bardzo ”przyjemne”. Szczególnie w tym stanie

ekstremalnego zmęczenia wydaje nam się, że panie pielęgniarki znajdują jakąś dziką

przyjemność w grzebaniu nam w nosach i gardłach i robią to nadwyraz długo i namiętnie –

uśmiechając się przy tym bardzo miło – co nadal nie pomaga 

Wynik testu mamy otrzymać w ciągu dwóch dni, ale i tak jesteśmy zobowiązani do

przestrzegania 10-cio dniowej obowiązkowej kwarantanny.

Muszę powiedzieć, że ze wszystkich przejechanych granic, obsługa norweska była dla nas

najłaskawsza i najmilsza. Co troszeczkę na koniec osłodziło naszą esktremalną podróż.

Po wszystkim dostajemy zielone światło to wjazdu do Norwegii i miły uśmiech Policjantów na

zachętę, więc jedziemy dalej.

Droga do Oslo dłuży się, a my jesteśmy coraz bardziej senni, w końcu dojeżdżamy na miejsce

o 5:30 rano... Nasz podroż trwa w sumie 28 i pół godziny. Jesteśmy wykończeni.

Jeśli więc ktoś z Was planuje pordóż do Polski samochodem, to zastanówcie się dwa razy.

Trasa którą podałam jest obecnie przy zamkniętej granicy ze Szwecją jedyną z możliwych

opcji trasy samochodowej, oprócz samolotów rzecz jasna, które nikt nie wie jak długo będą

jeszcze mogły latać.

W każdym razie ot taka oto przygoda....

Ostatnie wpisy
Archiwum
Szukaj według tagów
Śledź nas
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page