top of page

Noc Świętojańska na Hvervenbukta i wolontariat w stylu Międzymorza.


W Norwegii, kraju gdzie żadna impreza nie ma prawa się udać bez szczegółowego planu

działania, ustalonego miesiące wcześniej. Gdzie wszystko należy robić metodycznie i bez

pośpiechu, gdzie nawet przyroda zdążyła się do tego przyzwyczaić, pozwalając na złapanie

dwoma palcami komara w locie. I właśnie tu, w Norwegii, wydarzyła się rzecz niesłychana.

Oto grupa przybyszów z krajów między Bałtykiem a Morzem Czarnym, postanowiła

zorganizować i przeprowadzić imprezę świętojańska na Hvervenbukta, dla kilku tysięcy

uczestników. Bez szczegółowego planu i harmonogramu działania, spontanicznie i społecznie.

Zaproszono artystów i ustalono kto i kiedy ma występować. Zabezpieczono teren i spełniono

wszelkie formalności prawne, co pozwoliło na zdobycie stosownych zezwoleń oraz przychylności

i wsparcia lokalnych władz.

Zostało „tylko” to wszystko zrealizować własnymi siłami w oparciu o wolontariuszy, często

jedynie luźno związanych z Klubem Polskim.

Plan był ogólny, wiedzieliśmy tylko co ma być zrobione. Należało przetransportować i

zmontować, ważącą ponad trzy tony, scenę dla artystów. Skosić trawę i wykarczować chaszcze na

dużej powierzchni. Przygotować małą gastronomię, organizując smaczny poczęstunek dla setek

osób, oraz jego sprawne serwowanie. Zaopiekować się artystami, aby mieli gdzie się przygotować

do koncertu. Zorganizować jarmark dla rękodzielników. Zapewnić porządek i bezpieczeństwo,

oraz ogólnie być przygotowanym na wszelkie sytuacje, pojawiające się w trakcie tego typu

imprezy.

Ludzie przychodzili na spotkania organizacyjne, niektórzy pojawiali się tylko jeden raz, każdy

miał swoje koncepcje. Bywało, że sprzeczne.

Katastrofa... pomyślałby człowiek zachodu, jednak nikt katastrofy nie wieszczył.

Szczegółowego planu nie było, była za to pewna świadomość.

Plan by tylko przeszkadzał, przy dynamicznej sytuacji z częstymi zwrotami akcji.

A świadomość polegała na zdaniu sobie sprawy, ze pochodzimy z krajów, gdzie żyją najsprytniejsi

ludzie między Atlantykiem a Uralem, mistrzowie świata od sytuacji trudnych, oraz improwizacji.

No i wszystko się udało, bo nie mogło się nie udać.

Koncert przebiegł bardzo sprawnie, artyści zagrali wspaniale, ku uciesze i zadowoleniu tłumnie

zgromadzonej publiczności. Gastronomia spisała się na medal, jedzenie rozeszło się w całości i

wszystkim smakowało. Jarmark wzbudził duże zainteresowane oryginalnymi wyrobami, od

biżuterii i wyrobów szydełkowanych, po domowej roboty kosmetyki. Nie było żadnych ekscesów,

czy nieprzyjemnych sytuacji. Od władz lokalnych, przyszły gratulacje i podziękowania.

W dawnych wiekach, spryt i kreatywność przydawały się nam w nierównej walce z przeciwnikiem

i pozwalały na wygrywanie bitew nawet z pięciokrotna przewagą przeciwnika, teraz te cechy

odziedziczone po przodkach, przydały się w organizacji integracyjnej imprezy rozrywkowej.

Wszystko się udało, bo nie mogło się nie udać!

Biorąc pod uwagę, że wolontariat składał się głównie z Polaków, Litwinów i Ukraińców, użyję

następującej metafory.

Chorągwie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej wyszły w pole przy wsparciu pułków z Wielkiego

Księstwa Litewskiego, w odpowiednim momencie w sukurs nadeszła doborowa piechota kozacka.

W decydującym momencie zastosowano dwie niezawodne taktyki sarmackie, czyli: „Kupą mości

panowie!” i „Bij, kto w Boga wierzy!”.

Na koniec odtrąbiono zwycięstwo.

Choć idea Międzymorza wciąż pozostaje w strefie teorii, udało nam się udowodnić, że jesteśmy

gotowi wprowadzić ją w życie. Przynajmniej na czas Nocy Świętojańskiej...

Ostatnie wpisy
Archiwum
Szukaj według tagów
Śledź nas
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page