Anna Róża Gurowska i jej lato z rozgwiazdami
Siedzimy w klimatycznym mieszkaniu, w starej zabytkowej kamienicy. Z obrazu spogląda na nas Wacław
Hański, jeden z konstruktorów polskich samolotów RWD (latał ze Żwirko i Wigurą) - dziadek Anny…
1.Patrzę na Ciebie i widzę filigranową szatynkę, która marszczy nos jak kot, zapomniała przypudrować
piegi, wciąż poprawia niesforne włosy. Nie, nie jesteś grzeczna...zdradza Cię czerwona szminka.
Igrasz ze światem, co?
Nigdy nie byłam filigranowa. Chyba tylko przy pierwszym dziecku, już będąc w ciąży ważyłam 49 kg,
przy moim wzroście 170! Piegi kamuflowałam tylko wtedy, gdy byłam nastolatką; dziś je uwielbiam.
To świat ze mną igra i podaje mi wszystko na tacy. Przez prawie pół wieku nie potrafię uspokoić
bulgotu własnego rozumu (jeśli takowy kiedykolwiek kryła w sobie moja czaszka). O gładkości formy i
doskonałości fasonu głowy przekonałam się - już na początku pobytu w Oslo - ogoliwszy to wszystko,
co na niej wyrasta. Zachowałam jednak uszy i nos! Pozostały one wprawdzie na swoim pierwotnym
miejscu, ale proces czyszczenia trwa. Nie będąc wtedy jeszcze nawet "młodom lekarkom"
postanowiłam zlikwidować chaos zewnętrzny. "Wyciszyłam się" zamieszkawszy nieopodal stacyjki Voksenlia nad Holmenkollen. To był piękny dom. Wspaniały widok z góry na miasto, Bogstadvannet i Oslofjord W moich ramionach pojawiło się norweskie dziecko. Trzeba było nagle zacząć wszystko inaczej, całkiem nowy świat zaplanować i siebie w nim odnaleźć, co do tej pory usilnie staram się
czynić.
Włosy znowu robią się nieposłuszne, co bulwersuje moje eleganckie - gładko zaczesane w koński
ogon - koleżanki. Albo zaakceptują swawole moich kołtunów, albo niech przestana być moimi
koleżankami. Na brak towarzystwa nie narzekam. Oslo jest jak wielka wieś, gdzie się wszyscy znają.
Jedyne, czego się wstydzę to, gdy ludzie niegdyś przeze mnie portretowani wymagają, abym ich
pamiętała, a to jest zbyt trudne ...bo ja tyle ciekawych twarzy już narysowałam. Na pewno poświeciłam
im minimum 30 minut (do godziny czasu), a tu klops: lepiej pamiętam figlarne zmarszczki i niuanse w
kolorach oczu niż rozmowy, które wtedy z modelem prowadziłam.
2. O czym krzyczały obrazy w Twoim atelier? Nie chciałaś sprzedawać tylko samych kolorów?
Wiele osób przychodziło do mnie po obraz, który miał pasować do sofy, drogiej szafy lub innej farby
na ścianie. To najzwyczajniej boli. Moje obrazy to moje historie. Jak i potworności w gazetach
wyczytane. To bardzo prywatne moje i bliskich znajomych smutki, to wyciśnięta z tuby farb własna
reakcja na niesprawiedliwość społeczną tego świata. Często ilustruje tam ważne wydarzenia z
otoczenia, o których nie wolno mi mówić (tzw. tajemnica zawodowa). Dominuje w nich prawie zawsze
wątek kryminalny, ale są też i te śliczne nostalgiczne. Na pewno nie w kolorach tęczowych (!) bardziej
w błękicie, szarości i brązach.
Tak więc obrazy krzyczały o chęci zmiany ogólnie przyjętej i zaaprobowanej przez większość
kompozycji. O przeniesieniu punktu widzenia. Nie miałam planów przez sztukę nikogo moralizować,
ale ja chcę wykrzyczeć to, z czego sam nie jest w stanie oczyścić się mój mózg. I tu nie pomoże
mrużenie oczu, które w tym przypadku nie jest wyrazem krótkowzroczności, a ograniczeniem ilości
światła bijącego od Was- ludzi, na których patrzę.
3. Malujesz. Piszesz. Mierzysz się ze światem. Bezczelnie patrzysz mu w twarz. Impulsywna?
Emocjonalna? Anno Różo, jaka jesteś?
Mam przerwę w malowaniu. Obowiązki rodzinne (a wszystkie córeczki są jeszcze bardziej aktywne
towarzysko niźli ja) i moje najnowsze projekty kolidowały trochę przez ostatni rok.
Długo byłam zakamuflowana. Dopiero wychodzę ze zawalonej nory. Znów pragnę być wolna i nie kryć
się z buntem przeciwko głupocie. Ten stoicki spokój i zrównoważenie to zwykła zmyłka. Moje wnętrze
to wulkan. A ja... udowodnię chyba niedługo, co "artysta miał na myśli".
Przez kilka pierwszych lat przesiąkania Norge zatraciłam samą siebie, Byłam jak kameleon.
Zmieniłam się całkowicie, bo zobaczyłam, że system moich wartości jest temu społeczeństwu
całkowicie obcy. Ale nadeszła ta piękna data 23 lata tam i 23 lata tu, a więc próba zbalansowania
powinna się udać.
4.Babcia, mama...czy jesteś ciągiem dalszym temperamentów rodzinnych?
Śmiało mogę powiedzieć, że w tej rodzinie od wielu pokoleń panował matriarchat. Mocne, dumne i
piękne kobiety. Rok temu zaledwie odeszła w wieku 105-u lat ciotka Irena - siostra cioteczna mojego
dziadka - która do końca swoich dni we własnym domu mieszkała i samodzielnie - bez laski - się
poruszała! Jej matka żyła tez ponad 100 lat i z zachwytem ją z dzieciństwa wspominam. Maria - mama
mamy - została sama z trzema córeczkami już na początku wojny. Jej mąż - Wacław Hański - został
zabity ("przypadkowo" przez innego Polaka) we wrześniu 1939 roku, a ta dzielna kobieta
zaopiekowała się jeszcze dwiema córkami swojej zmarłej siostry. To właśnie na cześć jednej z nich
mam na imię Anna. Moja mama podobno zdobywała jedzenie dla tej gromady. O tym usłyszałam
opowieść nie wcześniej niż w tym roku. Dziewczyny musiały przecież i w czasach okupacji coś jeść, a
mama wykonywała te czynności, które w normalnych warunkach piastowałby ojciec rodziny, którego
już niestety nie było. Po drugiej babci Rozalii noszę imię Róża i tym samym dźwigam chyba jej życiowy balast. Po śmierci dziadka Gurowskiego, który - jako więzień polityczny - schorowany wrócił do domu (i kilka lat potem sparaliżowany zmarł), tez musiała bidula sobie sama radzić, a jeszcze udzielała dachu nad
głową krewnym i znajomym, aż ją ostatecznie z tego wielkiego domu na Marymoncie wykwaterowano.
Dom zrównano z ziemią. Na jego miejscu wybudowano brzydkie betonowe bloki. Po tej cudownej
zieleni otaczającej dom zostały do dzisiaj tylko stare topole. Mama ma to szczęście, że dba do teraz o
ogród po swojej mamie. Czyli ten nasz warszawski zakątek nadal funkcjonuje jako skarbiec
rodzinnych tradycji i szalonej fantazji - jego tabuny kolorowych kwiatów i wielkie stare drzewa -
wychowują kolejne generacje Hańszczanek, bo do dzisiaj (najczęściej podczas wakacji) biegają po
nim moje trzy córki.
5.Patrzę na Ciebie i myślę, że jesteś wierna sobie, nie grasz, nie podporządkowujesz się światu, jego
regułom, uzusowi ? Walisz prosto z mostu, to, co myślisz czy raczej przemilczasz?
Posiadam niezwykłą intuicję i dar przewidywania. Uciekam od tego jak najdalej, ale to mnie wszędzie
goni. Nie znoszę sloganów, rutynowych zdań grzecznościowych i innych wypowiadanych bezmyślnie bzdur. Uwielbiam tworzyć nowe powiedzonka. Jedynie tutejsze sympatyczne "takk for sist" (bardzo typowe norweskie standardowe zdanie) - wypowiadane przy ponownym spotkaniu z tą samą osobą - budzi mój niepokój, gdyż brak mi podobnego sformułowania w języku polskim. I tu wystarczyłoby posłać uśmiech, najspokojniej ucieszyć się na spotkanie z człowiekiem, a ja nie umiem tylko tak. Chętnie uruchomiłabym głośne salwy armatnie i rakiety na wiwat, połączone z delikatniejszym już odgłosem korka od champagne`a!
6.Skąd pomysł na organizowanie Festiwalu Filmowego w Oslo? Opowiesz?
Ciągle coś wymyślam, jestem w wiecznym ruchu. Festiwal to konieczność.
Polski film ma długą historię , a my mamy wielu utalentowanych filmowców PRAWIE TAK
DOSKONALYCH JAK POLSCY ELEKTRYCY, MALARZE I MURARZE! Norwegowie twierdzą, że
rodzą się z nartami na nogach, podczas, gdy my, Polacy, rodzimy się z aparatem w ręku, ssiemy
zamiłowanie do filmu z mlekiem matki.
Sama robiłam zdjęcia podczas pierwszych porodów, a ostatni najzwyczajniej filmowałam!
Do tej pory używałam własnych pieniędzy, aby zorganizować Polski Festiwal Filmowy w Oslo. Teraz
szukam sponsorów. Będę budować ten projekt, aby ze statusu mojego hobby stal się poważnym
spotkaniem z polskim filmem w Oslo.
Mimo ogromnej liczby Polaków mieszkających dzisiaj w Norwegii, nadal jest nam trudno
zaprezentować naszą własną kulturę . Brakuje nam Instytutu Polskiego, podobnego do tego, jaki mają
nasi Rodacy w Sztokholmie. Mieszkam tu już tyle lat, a teraz jest czas, aby zaangażować się nieco
więcej w ten temat. Mam chęć tworzenia większej wymiany kulturalnej między Polską a Norwegią .
Od zeszłego roku rozwija się ciekawe partnerstwo z Oslo Kino (POLSK FILMFESTIVAL) i
Cinemateket udostępnia mi w ostatnie soboty miesiąca swoje sale na cykliczne pokazy filmowe
POLSK KINO i Oslo.
7.Ostatni faworyt ? "Róża", "Ida"...jakie filmy lubisz ?
"Ida" tak, ale "Róża" (chociaż wujek był tu nawet autorem scenariusza; pomimo całej mojej
sympatii do M. Dorocińskiego!) myślę, że ten film zbyt mnie dotyczy. Moją polską rodzinę
zamieszkującą Ukrainę spotkał straszny los. Skuteczny siekier cios, a tych, którzy to przeżyli
wywieziono na Syberię. Wojtek Smarzowski jest podobnym do mnie typem wesołego człowieka, który
pozbywa się balastu komunistycznej Polski i jest to jego naszej Polski obnażanie na wielkim ekranie.
Trudne do przełknięcia, przerażające odbiorcę perfidne zboczenia ludzkiej zdezelowanej wyobraźni i
orgia traum. Ja robię to samo, bazgroląc na kartkach w kratkę lub smarując czarną tłustą mazią
blejtramy z cuchnącym stęchlizną płótnem w piwnicy kamienicy, gdzie dziś mieszkam. Zdecydowanie
wolę kino, które jest w stanie rozweselić cierpiętniczą naturę Ani Róży z kolcami. Tak... bo ja z raz
próbowałam nawet zapleść wianek, na szczęście one łamią się i nic z tego nie wyszło.
Bliskimi memu sercu są filmy "Wszystko, co kocham" i "Nieulotne" Jacka Borcucha. Bodo Kox`a cenię
ogromnie za "Dziewczyna z szafy", bo przypomina mi ona mnie. Przedziwna sprawa stała się, gdy po
wyjściu z kina w Oslo, jeden znajomy uświadomił mi, gdzie kręcono zdjęcia blokowiska. Okazuje się,
że ja często bywałam na dachu jednego z tych bloków. To osiedle powstało właśnie tam, gdzie był
dom dziadka Gurowskiego. Zobaczę go więc jeszcze raz i może dopatrzę się wspomnianych
wcześniej topoli.
Film życia i absolutny faworyt numer jeden to "Zabriskie Point" (Michelangelo Antonioni).
8. Miejsce. Porozmawiajmy o magii miejsca. Masz jakieś szczególnie ważne?
Kocham Paris i tam mogę wiecznie wracać. Bywały lata, że odwiedzałam Francję częściej niż Polskę.
Jednak 23 lata temu, po wejściu na szczyt jednej z norweskich gór odmieniło się życie moje
diametralnie. Chodziłam wiele po polskich górach, ale Norwegia swoim krajobrazem powala chyba
wszystkich na kolana i ja na tych kolanach potrafię wejść w wąskie szczeliny międzyskalne. Mam taką
jedną pełną nietoperzy, ale nie mogę tego miejsca zdradzić, bo jest moje i chcę tam ze sobą samą się
zmagać, a nie z tłumem turystów "z Marszałkowskiej". W Warszawie miałam blisko domu ukochany
Park Krasińskich. Tam najczęściej wagarowałam i zaczytywałam się na wielkim platanie Franzem
Kafką i Thomasem Mannem.
9.Trudne rozmowy czy towarzyskie chichotki?
Pod chropowata taflą mojego nieustannego chichotu kryje się mnóstwo poważnych tematów, które nie
dają mi spać. Trudne tematy to jedyne rozmowy, które mnie tak naprawdę interesują. Bo ja przecież
na lepszy chcę zmienić ten świat!
10.Codzienność Anny Róży?
Bieg. Rower. Chaos czy kontemplacja? Cały czas jestem w biegu.
Nazwijmy to kontemplacja na rowerze. Okrągły rok potrafię na nim przejeździć. Praktykuję też
medytacje w szybkim marszu przez miasto. Robiłam to zawsze i lubię bardziej od wszelkich innych
treningów filozoficznych i sportowych.
11.Mieszkasz w Oslo ponad 20 lat. Opowiadałaś, że kiedyś emigracja to silna opozycja kościół -
komuna. Teraz wygląda inaczej?
Nie będę o tym opowiadać. Dorastałam w wiecznym strachu. W Warszawie mieszkałam na osiedlu
Zomo i ubecji, gdzie rodzice jako architekci dostali mikroskopijne mieszkanko. Moi koledzy ze szkoły
obrabowali nas ze wszystkich kosztowności i dolarów z bieliźniarki, eksponując znalezione ulotki
Solidarności na stercie spleśniałych kanapek ze śniadania szkolnego, które tak skrupulatnie
tygodniami upychałam za firankę. Najbardziej wtedy przeżyłam to, że ta wielka tajemnica "mojego
niejedzenia śniadań" wyszła na jaw. W naszym domu na tematy polityczne zawsze się szeptało. Jeśli
zacznę tu szemrzeć na te tematy...
Nie będę o tym mówić, ja to wszystko kiedyś namaluję.
12. Napisałaś w jednym z wierszy - jest on ukłonem w stronę twórczości Szymborskiej -"nie nosiłaś
koronkowych rękawiczek/dźwigałaś za to ciężką pelerynę socjalistycznego Krakowa/z ulgą
odetchnęłaś, gdy ta wreszcie z Twoich ramion spadła" Ocenianie to...?
Lubię Szymborską, a nie ludzi, którzy rozdrapują zabliźnione rany. Polak zawsze szuka dziury w
całym. W tej sprawie mamy najwięcej do nauczenia się od nie mściwego Norwega.
13.Jakie będzie to lato, lato z rozgwiazdami. Duszne...? Kim są rozgwiazdy? Opowiesz o nich?
Źle znoszę upały. Uwielbiam zimę, której w Oslo ostatnio - z roku na rok - coraz mniej. Mieszkam przy
samym morzu, dlatego te rozgwiazdy, kraby... i zawsze mam obok siebie gromady dzieci. (Pewnie o
to Ci chodziło w tym pytaniu?) Jestem bardzo rodzinna. Nad rzekami w Polsce zbierałam ślimaki, raki i
pijawki; tu fascynują mnie inne dosięgalne żyjątka z norweskiej fauny i flory. Doskonałe możliwości
daje nam tu też fauna kopalna. Sporo tu znajdziesz - nawet tylko leżąc na plaży - ciekawych
skamieniałości.
Na ulicy, na której mieszkam, młody student archeologii, w 1933 roku znalazł jeden z najlepiej
zachowanych petroglifów. Mam nadzieję, że i mi się to kiedyś przytrafi.
14. Anka...spójrz mi w oczy... Taniec na stole czy na parkiecie?
Czy Cię tym zaskoczę? Oczywiście, że na parkiecie. Ale tu niech się chowa mój zakichany matriarchat
i znajdzie dobry partner, a takich to dziś jak na lekarstwo. Nigdy więcej na pewno nie zatańczę z
Andrzejem Chyrą, bo ten (na parkiecie) prawie mi głowę roztrzaskał, a potem okazało się, że to jego
stały numer popisowy i wiele tanecznych partnerek tak potraktował, aż jedną nawet, podobno,
pogotowie z jego ramion zabrało. Winiłam siebie i te niezgrabne nogi, które tu wcale nie zawiniły.
Wiem, że jestem w tańcu zbyt dominująca, dlatego znalazłam na to sposób: zakładam bardzo wysokie
obcasy, a wówczas skazana jestem na tego mną wywijającego. I jeśli to robić potrafi (!) niech robi ze
mną, co chce. He he
Dziękuję Ci, Anka, za wywiad.
Rozmawiała: Kinga Plisko