Oświecenie i religia, czyli o nieporozumieniach
fot. Edith Stylo
I. Oświecenie i duch fanatyzmu
W świadomości potocznej oświecenie kojarzy się nam zwykle z zażartym
antyklerykalizmem. Mamy przed oczami obraz filozofów zmagających się w
walce z „fanatyzmem” i „nietolerancją”, zawzięcie niosących kaganek laickiego
światła tłumom pogrążonym w ciemnocie i słuchającym nieoświeconych księży.
Czynić by to mieli z narażeniem życia i wolności, zagrożeni przez fanatycznych
inkwizytorów.
Nie mamy tutaj na tyle dużo miejsca, aby prowadzić rozważania czy tenże
„fanatyzm” i „nietolerancja”, o którym sami filozofowie i późniejsi historycy tyle
pisali, rzeczywiście miały miejsce w XVIII wieku. Nie da się tego obiektywnie
ocenić, ponieważ w znacznej mierze zależy to od zdefiniowania tychże pojęć.
Widać to i we współczesnym dyskursie publicznym, gdy to, co dla jednych jest
„fanatyzmem”, to dla drugich jest zwykłą religijną ortodoksją. Myśliciele XVIII
stulecia wyśmiewali się z wiary religijnej i byli zdolni tolerować ją jedynie jako
„prywatne” hobby zacofanych mas. To zaś prowadziło do konfliktu nie tylko na
temat prawdziwości Objawienia, lecz także do polemiki z katolikami dotyczącej
miejsca Kościoła w społeczeństwie. Katolicyzm jest religią społeczną,
przenikającą życie społeczeństw, ich prawo i politykę. W tym miejscu konflikt
ludzi Oświecenia i katolików był nieuchronny.
Zostawiamy więc na boku spory o to, gdzie zaczyna się i kończy
„fanatyzm”, gdyż są nie rozstrzygalne. Są to spory o pojęcia, a nie o fakty. Jeśli
mowa o tych ostatnich, to te ustalić prosto. Z pewnością ludzie wieku XVIII nie
palili na stosach czarownic i heretyków. W Europie tej epoki nie paliły się stosy
– to widok charakterystyczny dla wieków XVI-XVII, czyli epoki wojen
religijnych. Wtedy to katolicy palili luteranów, luteranie anabaptystów, a kalwini
wszystkich „błądzących”. Doprawdy trudno byłoby ustalić, kto rozpalił pierwszy
stos i kto spalił więcej różnowierców. Europa już na przełomie XVII i XVIII
wieku była bardzo zmęczona wojnami religijnymi i szukała odpoczynku. Nie
tylko od wojny, ale od sporu religijnego jako takiego, a często wręcz od religii.
Niedowiarstwo Oświecenia to przejaw zmęczenia polemikami z dwóch
poprzednich stuleci. Mity o religijnym „fanatyzmie” nadal jednak krążyły,
przypominano wojny religijne i Noc Św. Bartłomieja, a podtrzymywali je sami
pisarze Oświecenia, uzasadniając w ten sposób swoją własną egzystencję jako
swojego rodzaju „krzyżowców” tolerancji. To ciekawy fenomen: gdy zabrakło
radykałów spierających się o prawdziwość poszczególnych wyznań, pojawili się
fanatycy głoszący, że wszelka religia jest fałszywa. Duch wypraw krzyżowych
zmienił swoje hasła, ale jako fenomen socjologiczny (społeczny) nadal
funkcjonował. Oświecenie jawi się nam jako rodzaj „anty-krucjaty” czy „krucjaty
odwróconej”.
Niech nas nie zwiedzie, nadużywanie przez filozofów, słowo „tolerancja”.
Wprawdzie szermują nim niezwykle chętnie i często, jednak nie ma ono innego
znaczenia jak tylko hasło w walce ideologicznej i politycznej. „Tolerancja” nie
ma polegać na tym, że każdy może sobie wierzyć w to, co chce i ma prawo z tego
powodu nie być niepokojonym. W rzeczywistości „tolerancja” jest tym samym
co dziś nazywamy mianem „antyklerykalizmu”. Tak więc „tolerancją” jest nie
tylko prawo niedowiarka czy ateisty do niewiary w naukę Kościoła. „Tolerancja”
miałaby znaczyć, że Kościół winien być zniszczony jako hierarchiczna struktura,
duchowni winni być wygnani z życia publicznego, a wierni mieliby stanowić
obiekt szyderstw. Termin „tolerancja” najbardziej upowszechniał Wolter. Można
o nim powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że sam był człowiekiem
tolerancyjnym. Jego brutalne pamflety miały na celu ośmieszanie wrogów.
Odmawiał swoim przeciwnikom zdolności posługiwania się rozumem. Tę
przypisywał samemu sobie.
Zwróćmy uwagę, że filozofowie XVIII wieku nie są nietolerancyjni tylko
wobec obozu katolickiego i ludzi władzy, którą zwalczali. Są skrajnie
nietolerancyjni wobec samych siebie. Jeden filozof bardzo chętnie donosi na
policję na drugiego. Zwalczają się wzajemnie niemiłosiernie. Jacob Talmon,
opisując myśl polityczną francuskiego Oświecenia, określił ją mianem
„demokracji totalitarnej”. Skąd to określenie? Ano stąd, że każdy z filozofów,
każdy z nurtów chciałby rządzić światem, planując unicestwienie nie tylko
swoich wrogów ideowych (chrześcijanie), ale także wszystkich pozostałych
kierunków i filozofów Oświecenia. Każdy z tych ostatnich uważa się za nosiciela
Prawdy. Tej jednej jedynej. Wszyscy pozostali nie tylko są w błędzie, ale chcą
fałszywą drogą pokierować ludzkość. Używając określenia Jeana Jacquesa
Rousseau, każdy z nich uważa, że reprezentuje „wolę powszechną”. Inne zdanie
nie jest tylko odmienną opinią. Oznacza schizmę od prawdy o słusznym kierunku
emancypacji człowieka. Nie należy więc oponenta przekonać, ale unicestwić go
jak najgorszą, zwyrodniałą bestię. To dlatego rewolucjoniści francuscy będą na
szafoty posyłać tysiące własnych towarzyszy. Skoro tylko jedna frakcja
reprezentuje „wolę powszechną” i „powołanie człowieka”, „rozum” oraz
„prawdę”, to wszystkie frakcje pozostałe nie mają statusu ludzkiego. Należy
błądzącym odebrać prawo do nazywania się „człowiekiem” i wymordować ich.
Innymi słowy, filozofowie XVIII wieku nie znają pojęcia „pluralizmu”.
Ani światopoglądowego, ani politycznego. Wizje każdego z nich są totalne.
Dlatego robespierryści wymordują zwolenników Dantona, ci wcześniej to samo
zrobią ze stronnikami Mirabeau, a wszystkich ich z radością wymordowaliby
zwolennicy Heberta i Babeufa, gdyby tylko wcześniej sami nie dali głów na
szafotach. Wszyscy wymienieni uważają się za „demokratów” (gdyż władzę
uzasadniają wolą ludu), ale zarazem wszyscy tępią odmienność poglądów jak
gdyby mieli do czynienia z diabelską herezją. Czym kto ma bliższe poglądy, ale
jednak odmienne, z tym większą pasją jest tępiony jako najbardziej
niebezpieczny i szatański element.
II. Nietolerancja tolerancyjnych
Za rzekomy wspomniany wcześniej „fanatyzm” i ducha „nietolerancji”
mieli odpowiadać duchowni, przede wszystkim księża katoliccy. Filozofowie
XVIII wieku z pewnością nie lubią Kościoła katolickiego. Nie oznacza to jednak,
że z definicji nienawidzą Boga i chrześcijaństwa. Zauważmy, że w całej refleksji
filozoficznej tej epoki dosyć trudno byłoby znaleźć znaczące teksty skierowane
przeciw Reformacji i kościołom protestanckim. Wręcz przeciwnie. We Francji
filozofowie wyrażają dla niej wielokrotnie sympatię i uznanie. Walczą też
czynnie o równouprawnienie protestantów, osiągając całkowite powodzenie w
1787 roku, gdy Ludwik XVI wydał odpowiedni edykt w tej sprawie.
Jakkolwiek aksjologicznie i gnozeologicznie filozofowie różnią się
radykalnie od protestantów, to ich stanowisko we Francji można jeszcze
zrozumieć. W końcu i oni i protestanci to dwie grupy opozycje wobec
katolickiego systemu politycznego. A nic tak nie łączy jak wspólny wróg. Nie
jest to jednak tylko specyfika francuska. Oświecenie angielskie, rozwijające się w
kraju reformowanym, nie wypowiada się często przeciwko anglikanizmowi.
Tymczasem jest to system, z punktu widzenia filozofii oświeceniowej, jeszcze
bardziej irracjonalny niźli katolicyzm. O ile ten ostatni ustanawia (rzekomo
fałszywą) prawdę ogólnoświatową, uniwersalną, to anglikanizm ustanawia
prawdę w jednej (wprawdzie dużej, gdyż obejmującej Wyspy Brytyjskie) parafii.
Skoro filozofowie nie wierzą, że Chrystus wcielił się w ciało Cieśli z Galilei dla
wszystkich ludzi, to tym bardziej dziwne by było, gdyby wcielił się tylko dla
Anglików (jak mawiał Joseph de Maistre). Z punktu widzenia racjonalnej logiki
anglikanizm był łatwiejszy do zaatakowania niźli katolicyzm. Tymczasem ataku
takiego nie ma. Jeśli taki David Hume permanentnie atakuje religię objawioną,
głosząc rodzaj naturalizmu czy agnostycyzmu, to zdecydowanie częściej pisze
przeciwko katolikom niźli anglikanom. Dzieje się tak mimo, że katolików ma po
drugiej stronie Kanału, a anglikanów po drugiej stronie ulicy.
Podobnie jest z Oświeceniem niemieckim. Piszący i mieszkający w
Królewcu Immanuel Kant nigdy nie atakuje protestanckiej ortodoksji, a zna ją
przecież wyśmienicie, będąc synem pastora. Więcej, jego koncepcja
„fenomenów” i „noumenów” wydaje się wypływać z bardzo poszerzonej
reformowanej formuły „sola Scriptura”.
Celem ataku filozofa Oświecenia zawsze jest Kościół katolicki. Czasami
jeszcze judaizm, jako bardziej jeszcze „fanatyczny” i „nietolerancyjny”.
Gdybyśmy zestawili cytaty Woltera przeciwko żydom (w znaczeniu:
wyznawcom religii mojżeszowej), to najbardziej radykalni chrześcijańscy
antysemici, o których tyle się dziś mówi i pisze, mogliby uchodzić prawie za
zwolenników dialogu międzyreligijnego.
III. Filozofia a ateizm
Jak to jest z tym niedowiarstwem filozofów epoki? Czy należy sądzić, że ci
apostołowie antyreligijnej nietolerancji byli ateistami? Skądże znowu. W wieku
XVIII mamy wojujących ateistów, spośród których na czoło wysuwa się Paul
d’Holbach, autor kilkudziesięciu książeczek i broszur dowodzących nieistnienia
Boga. To oczywiście ateista-fanatyk, prawdziwy maniak. Niewierzący, jeśli już
musi, napisze jedną czy dwie książki dowodząc nieistnienia Boga (o ile można w
ogóle dowieść, że coś, czego nie ma, nie istnieje). Holbach napisał ich aż ok. 70,
czyli średnio produkował na ten temat jedną lub dwie rocznie. To już obsesja!
Jednak teza o ateizmie Oświecenia to po trosze produkt propagandy jego
przeciwników w pismach których znajdziemy wiele tego typu stwierdzeń. To
bardzo skuteczna broń, gdyż ateiści są może na przełomie XVIII i XIX wieku
głośni, ale w sumie to jest ich garstka i to głównie pośród arystokratów. Lud to
chłopi, często antyklerykalni, ale w sumie patrzący na Kościół z zabobonnym
lękiem. Chłop może nie lubić księdza – za dziesięciny, z zazdrości o zamożność
– ale Boga boi się. Czym innym jest antyklerykalizm, a czym innym otwarty
ateizm. Ten jest w sumie rzadki. Ateistami są oficerowie (tutaj moda ta ma swoje
źródła już w XVII stuleciu), hrabiowie, baronowie, książęta. Ich służący i lokaje
jest już nie tylko religijna, lecz wręcz zabobonna są już nie tylko religijni, lecz
wręcz zabobonni. Dzieła markiza de Sade to ekstremizm, który nawet nie
docierał do ludu. Wszak to chłopi wybijali Wolterowi okna, właśnie za
bezbożność.
Jeśli przez ateizm rozumieć będziemy pogląd, że Bóg nie istnieje, to
Oświecenie jako takie nie głosiło ateizmu. Było laickie, laicyzowało przede
wszystkim świat, desakralizując go, a także pozbawiając historię opieki
Opatrzności. Istotą Oświecenia była redukcja cywilizacji chrześcijańskiej do
wymiaru indywidualistycznej, zracjonalizowanej i odartej z sacrum religii o
uproszczonych rytach i dogmatyce. Aż do XVIII wieku religia była nie tylko
„prywatną sprawą jednostki”. Przeciwnie, stanowiła fundament kultury, na którą
składała się opatrznościowa wizja historyczna; cykl roczny regulowany przez
święta kościelne; specyficzna geografia, której centrami były miejsca święte i
pielgrzymkowe; onomastyka łączona z imionami świętych; gestykulacja
rozumiana jako umiejętność zachowania się przy najrozmaitszych
uroczystościach kościelnych; etyka i moralność nie tylko indywidualna, ale i
społeczna; poczucie sensu życia i śmierci; polityka; całokształt świata.
Oświecenie wszystko to zanegowało, aby stwierdzić, że religia jest
sprawą prywatną i wierzący winien zachować ją – porzucając cywilizację
chrześcijańską – dla siebie, w czterech ścianach pokoju w którym się modli.
Państwo, obywatele nie znają religii i Boga.
Laicyzacja, indyferencja, religia rozumu o naturalistycznym charakterze.
Wszystko to jest w Oświeceniu niechrześcijańskie, ale nie koniecznie zaraz
ateistyczne. Jak wspomnieliśmy, ludzie Oświecenia nie walczyli z
chrześcijaństwem jako takim. Wojowali tylko z katolicyzmem. Istota problemu
tkwi w tym, że religia może stać się narzędziem panowania nad umysłami
poddanych. Religia naturalna – pozbawiona dogmatów i zhierarchizowanych
kapłanów – z tego punktu widzenia jest zupełnie niegroźna, gdyż nie może
zniewolić umysłów nieistniejącymi dogmatami i za pomocą nieistniejących
kapłanów. Religia reformowana ma wprawdzie kapłanów, ale zasada
„powszechnego kapłaństwa” zdecydowanie osłabia element hierarchiczno-
autorytarny, który w imię relatywnie pojętych dogmatów mógłby niewolić
umysł, skoro równocześnie obowiązuje zasada swobodnej interpretacji „Biblii”.
Zauważmy, że w protestanckich Niemczech właściwie nie występuje konflikt
pomiędzy filozofami Oświecenia a religią reformowaną.
Oświecenie polega tedy na emancypacji jednostki od wszelkich
autorytetów, także eklezjalnych. „Oświeceniem – pisze wszak Immanuel Kant -
nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej
winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się swym
własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. (...) Miej odwagę posługiwać się
swym własnym rozumem – tak oto brzmi hasło Oświecenia”. To na tej wizji
ludzkiej racjonalności ufundowana została wizja człowieka jako kreatora świata,
jako bytu nie stworzonego, lecz stwarzającego rzeczywistość. Denis Didertot,
pod hasłem „człowiek”, pisze w „Encyklopedii”: „Człowiek – istota myśląca,
samowiedna, czująca, która porusza się swobodnie po powierzchni ziemi, która
zdaje się być na czele wszystkich innych zwierząt i nad nimi panuje, która żyje
w społeczeństwie, która stworzyła nauki i sztuki, która na właściwy sobie
sposób jest dobra i zła, która dała sobie władców, która stworzyła sobie prawa”.
Kościół katolicki wyposażony w dogmaty i hierarchię – oto wróg
filozofa! Religia wyposażona w spójny system dogmatyczny, który nakazuje
przyjąć w całości jako pochodny Bożego Objawienia, łamiąc wolność
poszukiwań filozoficznego rozumu; religia wyposażona w sztywną hierarchię
zwieńczoną papieżem, która stawia sobie za cel nawrócenie całego świata i
utrzymanie go w czystości wiary w dogmaty. Tak, katolicyzm jest śmiertelnym
wrogiem dla filozofii, która nie uznaje żadnego autorytetu zewnętrznego poza
umysłem filozofa.
Chrześcijaństwo może współistnieć z filozofią Oświecenia pod
warunkiem, że zaakceptuje zasadę, że jest jednym z wielu światopoglądów – ani
lepszym, ani gorszym, którego nie wolno nikomu narzucać. To właśnie jest
istota poglądów wieku XVIII na religię, a symbolizuje ją postać Natana u
Gottholda Lessinga, który nie umiejąc przekazać złotego pierścienia żadnej z
religii, nakazuje złotnikowi sporządzić idealne kopie, aby obdzielić tym
znamieniem prawdy tak chrześcijaństwo, judaizm, jak i islam. Projekcją
poglądów Oświecenia na religię nie jest przeto wulgarny ateizm. To także
pogląd definitywny którego różnica z katolicyzmem polega na tym, że katolik
rzecze „oto Bóg”, podczas gdy ateista, z równą pewnością stwierdza: „oto nie
ma Boga”. Oświecenie nie ma pewności co do istnienia Boga i dlatego wojujący
ateiści stanowią jego margines. Oświecenie jest agnostyczne, indyferentne,
wierzy w „coś”, w bliżej nieokreślone naturalne bóstwo, siłę kosmiczną, którą
nazywa mianem „Istoty Najwyższej” lub „Wielkiego Budowniczego”.
Oświecenie nie jest ateistyczne. Ale jest skrajnie nietolerancyjne. W imię
„tolerancji” jego adepci nie wahają się głosić unicestwienia ludzi. Dlatego, że są
katolikami lub mają inne poglądy. O Rousseau napisano kiedyś: „dlaczego ten
wielki przyjaciel człowieka, tak bardzo nienawidził (poszczególnych) ludzi?”.
Znamy odpowiedź: ponieważ był dzieckiem Oświecenia.
Adam Wielomski
Fot. Edith Stylo "Oswiecenie. Architektura St. Petersburga"